Akademia Sztuk Pięknych

w Warszawie
Herb Rzeczypospolitej PolskiejProjekty dofinansowane ze środów Unii Europejskiej - link Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego - link

ASPIRACJE - promocja nowej formuły kwartalnika Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie

Opublikowano 23 marca 2018

ASPIRACJE w nowej szacie zaprezentowane  podczas spotkanie promocyjnego 23 marca w sali kinowej Wydziału Grafiki. Wydawcą kwartalnika jest warszawska ASP. Wiodące idee nowej edycji kwartalnika  przedstawili  redaktorzy naczelni: Jan Stanisław Wojciechowski i Sławomir Marzec.

Rada redakcyjna: Wiktor Jędrzejec, Roman Kubicki, Teresa Pękala, Magdalena Sołtys, Krzysztof Bednarski, Mariusz Knorowski, Marcin Lachowski.

Nowy projekt graficzny magazynu przygotowała Emilia Pyza.


j a n  s t a n i s ł a w  w o j c i e c h o w s k i  : Otrzy­mujecie Państwo numer „Aspiracji” redagowa­ny przez nowy zespół, w nowej szacie graficz­nej i zawierający nowe treści. Wyrazistość i sens tej zmiany ocenicie sami, ujawni się ona zresztą nie od razu w pierwszym numerze, lecz w trochę dłuższej perspektywie, o ile redakcyjny zamysł i warunki organizacyjne pisma wytrzymają pró­bę. Dziś pierwszy sygnał składu i zamierzeń no­wej redakcji. Jest w niej redaktor naczelny i jego zastępca, co łagodzi nieco przewagi jednego bądź drugiego szefa. Mamy także sekretarza redakcji. Zarysował się skład kolegium redakcyjnego, choć w pierwszym numerze decyzje nie były jeszcze kolegialne.

W naszych licznych, wstępnych rozmowach pojawiły się różne motywy programowe, wielość i zróżnicowanie jest wszak jednym z imperaty­wów programowych. To, co wydaje się ważne, i co można dostrzec – mam nadzieję – w pierwszym numerze, dotyczy dwóch problemów. Po pierw­sze autonomii osobowej artysty. Mówiąc najkró­cej, status artysty jako podmiotu – indywiduum, nieredukowalnego do żadnych przygodnych oko­liczności zewnętrznych, nie polepszył się w Pol­sce. Aby coś się w tej sprawie ruszyło, trzeba dość gruntownych działań ideowych i organizacyjnych. Słowem, potrzebne są „inwestycje” w kulturze ar­tystycznej. Horyzont twórczości artystycznej, wy­tyczany w ostatnich latach przez tzw. wolny ry­nek, otworzył wiele nowych, bardzo ciekawych i produktywnych możliwości, ale także wiele in­nych zamknął. Upowszechniony, żywy i interesu­jący dyskurs o wizualności, kreatywności, prze­mysłach kreatywnych przysłonił inne pojęcia i idee, takie m.in. jak autonomia, lokalność, warsz­tat twórczy, realizm. Warto przywrócić pluralizm tematów ożywiający konwersację w kulturze ar­tystycznej. Mam nadzieję, że w pierwszym nu­merze nowych „Aspiracji” inwestycja w podmio­towo traktowanych artystów, zarówno młodych, jak i dojrzałych jest widoczna.

Problem autonomii osobowej artysty nie mo­że być rozpatrywany bez kontekstu Instytucji Sztuki. Idea autonomii jest kluczowa dla projektu ojców Nowoczesności i przechodziła różne etapy historycznych, społecznych wcieleń. Niewątpli­wie ważny próg, na którym nastąpiło jej poważ­ne potknięcie, stanowi Awangarda (i późniejsza neoawangarda). Idea zburzenia Instytucji Sztu­ki (gwaranta jej autonomii) stanowi bardzo waż­ną cezurę praktyk artystycznych. Tak zresztą jak różne etapy krytyki tej idei ożywiającej się cy­klicznie. Burzenie Instytucji Sztuki i odradzanie się pytania czy warto, towarzyszy sinusoidzie na­strojów, modernizacyjnych (w imię zmian) i bar­dziej zachowawczych (w imię tożsamości), do dziś. Mam przekonanie, że czas teraźniejszy sprzyja poszukiwaniu racji, dla których Nowoczesna In­stytucja Sztuki powinna trwać. A matką wszyst­kich instytucji artystycznych, by tak troskliwie się wyrazić, jest Akademia Sztuk Pięknych. Tu ro­dzi się artysta. Bardzo aktualnej kwestii organi­zacji uczelni artystycznej poświęcona jest znacz­na część pierwszego numeru. Problem ten jest szczególnie ważny ze względu na moją specjali­zację i mocną wolę podtrzymania akademickich aspiracji pisma.

Pogodzenie się z sinusoidalnym przebiegiem modernizacyjnych i konserwacyjnych tenden­cji w sztuce, to przyjęcie zbyt płytkiego modelu zmian w kulturze artystycznej. W tle tej polemi­ki „awangardzistów” i „tożsamościowców” tli się, daleko głębszy, konflikt kreacjonistów z realista­mi. U źródeł bowiem tkwią głębokie filozoficz­ne spory. Problemów tych dotykamy, Sławomir Marzec i ja, w sobie właściwy sposób, w naszych „inauguracyjnych” tekstach.  


s ł a w o m i r  m a r z e c : W czasach dominacji sztuki tzw. performatywnej, agonistycznej i negocja­cyjnej zwykła uczciwość wymaga określenia wła­snych preferencji. Inaczej wszelka dyskusja sta­je się rodzajem manipulacji. Zatem wyznaję: od lat moją postawę określam jako praktykowanie arthome. Nie oznacza to wcale ucieczki w lokal­ność i tradycję, lecz właśnie bardziej radykal­nie – aktywną troskę o samodzielną jednostkową podmiotowość. O czynienie świata zrozumiałym i jakościowo wartościowym. Oczywistą konse­kwencją jest krytyczny stosunek do instytucjo­nalnego artworld i polemiczna troska o jego de/ strukturyzację. O jego dostosowanie do „natu­ry” dzisiejszej sztuki. Wielorakiej, pluralistycznej i nade wszystko rozwijającej indywidualne opti­mum, a nie redukującej się do kolejnej aktualności.

Wobec gigantycznej nadprodukcji spór o sztu­kę przesuwa się z jakości dzieł na kryteria oceny. Na procedury społecznego wytwarzania sztuki. A jest ona bezcenna, bo stanowi szansę wychodze­nia z reaktywności świata, z jego „naturalności” i „konieczności”. Pozwala bywać więcej (tak, to pa­rafraza Gadamera). Nawet chwilowo, nawet sym­bolicznie. Bo czemuż to idee i jakości nie miałyby mieć statusu fikcji lub idei regulatywnych? Czyż istotnie by im czegoś to ujmowało? Redukowa­nie sztuki do narzędzia usprawniania naszej ak­tualności (tzw. ważnych problemów politycznych) właściwie totalizuje same uwarunkowania. Jednak dla tych ważnych i aktualnych spraw mamy prze­cież inne, bardziej realne narzędzia czy instytucje.

Oczywistą konsekwencją takiej postawy jest troska o autonomię sztuki. Dzisiaj nie/możli­wej. Niemniej jednak stanowi ona rozstrzygają­cy dla najnowszej sztuki punkt zderzenia dwóch sprzecznych perspektyw. Pierwsza utożsamia sztukę z wolnością stanowienia własnej wolności (także przez redefinicję sztuki). Druga zaś twier­dzi, że sztuka obecnie jest wolnością praktyko­wania swoistości sztuki niezależnie od okoliczno­ści. Zarys złożonych blasków i cieni obu postaw szkicuję w artykule na dalszych stronach „Aspira­cji”. Tutaj tylko dodam, że ten spór postępu i kon­serwacji sam w sobie uważam za anachroniczny. Absolutyzacja któregokolwiek z biegunów pro­wadzi w ślepy zaułek. Pozostają nam czujne oscy­lacje pomiędzy i unikanie ostatecznych skrajności. W czasach rzeczywistości jako wielowymiaro­wej dynamicznej złożoności nasza ludzka istot­ność rozgrywa się raczej na poziomie nieustają­cego precyzowania wieloznaczności. Stąd wynika szacunek dla pluralizmu, który obecnie jest raczej symulowany, raczej odgrywany. Autentyczny plu­ralizm wymaga wszak nie tylko szacunku dla in­nych, uczciwej debaty, lecz także jakoś tam czytel­nych różnic. Bez różnicy różnic, czyli bez precyzji i rzetelności, tudzież dobrej woli, zamienia się on w marketing i gry biurowe. No i w porykiwania „wyrazistych osobowości” albo nakręcanie „słusz­nych” partyjnych oburzeń.

Coraz częściej przebija się pogląd, że żyjemy w epoce niebywałej ciemnoty i obłudy. Umberto Eco uzasadnia taki pogląd przepaścią między do­stępnością wiedzy a stanem przeciętnej świado­mości. W średniowieczu było lepiej. Dużo lepiej. Ciemnota nie jest przypisana określonej ideolo­gii czy postawie, lecz po równo darzyć się potrafi. Nie uchroni więc przed nią kilka jurnych sloganów w garści ściskanych. Trzeba uczyć się i rozwijać nieustannie, aby od czasu do czasu wyczarować przelotną chwilę wolności czy sztuki. Bezmyślna swawola i totalitarny dogmatyzm to awers i re­wers dzisiejszej ciemnoty.

Oczywiście „Aspiracje” nie są magazynem au­torskim, ich wydawcą jest środowisko warszaw­skiej ASP. Wierzę jednak, że na ich łamach będę mógł kontynuować zarówno mój wieloletni już opór wobec programowania sztuki przez instytu­cjonalny artworld, jak i starania o przywrócenie sztuki artystom i widzom. „Aspiracje” stanowić mają również próbę obrony idei akademii, a także, bardziej konkretnie – nadania naszej uczelni rangi ośrodka opiniotwórczego. Postaram się podejść do tego entuzjastycznie, choć mój wrodzony i nabyty sceptycyzm raczej mnoży tu wątpliwości. Z redak­torem naczelnym Janem S. Wojciechowskim bar­dzo wiele nas łączy. Sporo też dzieli: czujność, ale nie tyle zanurzania się w głębiach fundamental­nych konfliktów, co wielowymiarowego wymija­nia samej binarności. Autonomia sztuki tak, lecz mnoga, wewnętrznie sprzeczna i wciąż na nowo wyważana. Pluralizm, lecz także mnogi, oparty na różnych kategoriach. Podmiotowość, lecz raczej samozwrotna niż instytucjonalna czy tożsamo­ściowa. Na szczęście mamy więc jeszcze co dys­kutować.