ASPIRACJE w nowej szacie zaprezentowane podczas spotkanie promocyjnego 23 marca w sali kinowej Wydziału Grafiki. Wydawcą kwartalnika jest warszawska ASP. Wiodące idee nowej edycji kwartalnika przedstawili redaktorzy naczelni: Jan Stanisław Wojciechowski i Sławomir Marzec.
Rada redakcyjna: Wiktor Jędrzejec, Roman Kubicki, Teresa Pękala, Magdalena Sołtys, Krzysztof Bednarski, Mariusz Knorowski, Marcin Lachowski.
Nowy projekt graficzny magazynu przygotowała Emilia Pyza.
j a n s t a n i s ł a w w o j c i e c h o w s k i : Otrzymujecie Państwo numer „Aspiracji” redagowany przez nowy zespół, w nowej szacie graficznej i zawierający nowe treści. Wyrazistość i sens tej zmiany ocenicie sami, ujawni się ona zresztą nie od razu w pierwszym numerze, lecz w trochę dłuższej perspektywie, o ile redakcyjny zamysł i warunki organizacyjne pisma wytrzymają próbę. Dziś pierwszy sygnał składu i zamierzeń nowej redakcji. Jest w niej redaktor naczelny i jego zastępca, co łagodzi nieco przewagi jednego bądź drugiego szefa. Mamy także sekretarza redakcji. Zarysował się skład kolegium redakcyjnego, choć w pierwszym numerze decyzje nie były jeszcze kolegialne.
W naszych licznych, wstępnych rozmowach pojawiły się różne motywy programowe, wielość i zróżnicowanie jest wszak jednym z imperatywów programowych. To, co wydaje się ważne, i co można dostrzec – mam nadzieję – w pierwszym numerze, dotyczy dwóch problemów. Po pierwsze autonomii osobowej artysty. Mówiąc najkrócej, status artysty jako podmiotu – indywiduum, nieredukowalnego do żadnych przygodnych okoliczności zewnętrznych, nie polepszył się w Polsce. Aby coś się w tej sprawie ruszyło, trzeba dość gruntownych działań ideowych i organizacyjnych. Słowem, potrzebne są „inwestycje” w kulturze artystycznej. Horyzont twórczości artystycznej, wytyczany w ostatnich latach przez tzw. wolny rynek, otworzył wiele nowych, bardzo ciekawych i produktywnych możliwości, ale także wiele innych zamknął. Upowszechniony, żywy i interesujący dyskurs o wizualności, kreatywności, przemysłach kreatywnych przysłonił inne pojęcia i idee, takie m.in. jak autonomia, lokalność, warsztat twórczy, realizm. Warto przywrócić pluralizm tematów ożywiający konwersację w kulturze artystycznej. Mam nadzieję, że w pierwszym numerze nowych „Aspiracji” inwestycja w podmiotowo traktowanych artystów, zarówno młodych, jak i dojrzałych jest widoczna.
Problem autonomii osobowej artysty nie może być rozpatrywany bez kontekstu Instytucji Sztuki. Idea autonomii jest kluczowa dla projektu ojców Nowoczesności i przechodziła różne etapy historycznych, społecznych wcieleń. Niewątpliwie ważny próg, na którym nastąpiło jej poważne potknięcie, stanowi Awangarda (i późniejsza neoawangarda). Idea zburzenia Instytucji Sztuki (gwaranta jej autonomii) stanowi bardzo ważną cezurę praktyk artystycznych. Tak zresztą jak różne etapy krytyki tej idei ożywiającej się cyklicznie. Burzenie Instytucji Sztuki i odradzanie się pytania czy warto, towarzyszy sinusoidzie nastrojów, modernizacyjnych (w imię zmian) i bardziej zachowawczych (w imię tożsamości), do dziś. Mam przekonanie, że czas teraźniejszy sprzyja poszukiwaniu racji, dla których Nowoczesna Instytucja Sztuki powinna trwać. A matką wszystkich instytucji artystycznych, by tak troskliwie się wyrazić, jest Akademia Sztuk Pięknych. Tu rodzi się artysta. Bardzo aktualnej kwestii organizacji uczelni artystycznej poświęcona jest znaczna część pierwszego numeru. Problem ten jest szczególnie ważny ze względu na moją specjalizację i mocną wolę podtrzymania akademickich aspiracji pisma.
Pogodzenie się z sinusoidalnym przebiegiem modernizacyjnych i konserwacyjnych tendencji w sztuce, to przyjęcie zbyt płytkiego modelu zmian w kulturze artystycznej. W tle tej polemiki „awangardzistów” i „tożsamościowców” tli się, daleko głębszy, konflikt kreacjonistów z realistami. U źródeł bowiem tkwią głębokie filozoficzne spory. Problemów tych dotykamy, Sławomir Marzec i ja, w sobie właściwy sposób, w naszych „inauguracyjnych” tekstach.
s ł a w o m i r m a r z e c : W czasach dominacji sztuki tzw. performatywnej, agonistycznej i negocjacyjnej zwykła uczciwość wymaga określenia własnych preferencji. Inaczej wszelka dyskusja staje się rodzajem manipulacji. Zatem wyznaję: od lat moją postawę określam jako praktykowanie arthome. Nie oznacza to wcale ucieczki w lokalność i tradycję, lecz właśnie bardziej radykalnie – aktywną troskę o samodzielną jednostkową podmiotowość. O czynienie świata zrozumiałym i jakościowo wartościowym. Oczywistą konsekwencją jest krytyczny stosunek do instytucjonalnego artworld i polemiczna troska o jego de/ strukturyzację. O jego dostosowanie do „natury” dzisiejszej sztuki. Wielorakiej, pluralistycznej i nade wszystko rozwijającej indywidualne optimum, a nie redukującej się do kolejnej aktualności.
Wobec gigantycznej nadprodukcji spór o sztukę przesuwa się z jakości dzieł na kryteria oceny. Na procedury społecznego wytwarzania sztuki. A jest ona bezcenna, bo stanowi szansę wychodzenia z reaktywności świata, z jego „naturalności” i „konieczności”. Pozwala bywać więcej (tak, to parafraza Gadamera). Nawet chwilowo, nawet symbolicznie. Bo czemuż to idee i jakości nie miałyby mieć statusu fikcji lub idei regulatywnych? Czyż istotnie by im czegoś to ujmowało? Redukowanie sztuki do narzędzia usprawniania naszej aktualności (tzw. ważnych problemów politycznych) właściwie totalizuje same uwarunkowania. Jednak dla tych ważnych i aktualnych spraw mamy przecież inne, bardziej realne narzędzia czy instytucje.
Oczywistą konsekwencją takiej postawy jest troska o autonomię sztuki. Dzisiaj nie/możliwej. Niemniej jednak stanowi ona rozstrzygający dla najnowszej sztuki punkt zderzenia dwóch sprzecznych perspektyw. Pierwsza utożsamia sztukę z wolnością stanowienia własnej wolności (także przez redefinicję sztuki). Druga zaś twierdzi, że sztuka obecnie jest wolnością praktykowania swoistości sztuki niezależnie od okoliczności. Zarys złożonych blasków i cieni obu postaw szkicuję w artykule na dalszych stronach „Aspiracji”. Tutaj tylko dodam, że ten spór postępu i konserwacji sam w sobie uważam za anachroniczny. Absolutyzacja któregokolwiek z biegunów prowadzi w ślepy zaułek. Pozostają nam czujne oscylacje pomiędzy i unikanie ostatecznych skrajności. W czasach rzeczywistości jako wielowymiarowej dynamicznej złożoności nasza ludzka istotność rozgrywa się raczej na poziomie nieustającego precyzowania wieloznaczności. Stąd wynika szacunek dla pluralizmu, który obecnie jest raczej symulowany, raczej odgrywany. Autentyczny pluralizm wymaga wszak nie tylko szacunku dla innych, uczciwej debaty, lecz także jakoś tam czytelnych różnic. Bez różnicy różnic, czyli bez precyzji i rzetelności, tudzież dobrej woli, zamienia się on w marketing i gry biurowe. No i w porykiwania „wyrazistych osobowości” albo nakręcanie „słusznych” partyjnych oburzeń.
Coraz częściej przebija się pogląd, że żyjemy w epoce niebywałej ciemnoty i obłudy. Umberto Eco uzasadnia taki pogląd przepaścią między dostępnością wiedzy a stanem przeciętnej świadomości. W średniowieczu było lepiej. Dużo lepiej. Ciemnota nie jest przypisana określonej ideologii czy postawie, lecz po równo darzyć się potrafi. Nie uchroni więc przed nią kilka jurnych sloganów w garści ściskanych. Trzeba uczyć się i rozwijać nieustannie, aby od czasu do czasu wyczarować przelotną chwilę wolności czy sztuki. Bezmyślna swawola i totalitarny dogmatyzm to awers i rewers dzisiejszej ciemnoty.
Oczywiście „Aspiracje” nie są magazynem autorskim, ich wydawcą jest środowisko warszawskiej ASP. Wierzę jednak, że na ich łamach będę mógł kontynuować zarówno mój wieloletni już opór wobec programowania sztuki przez instytucjonalny artworld, jak i starania o przywrócenie sztuki artystom i widzom. „Aspiracje” stanowić mają również próbę obrony idei akademii, a także, bardziej konkretnie – nadania naszej uczelni rangi ośrodka opiniotwórczego. Postaram się podejść do tego entuzjastycznie, choć mój wrodzony i nabyty sceptycyzm raczej mnoży tu wątpliwości. Z redaktorem naczelnym Janem S. Wojciechowskim bardzo wiele nas łączy. Sporo też dzieli: czujność, ale nie tyle zanurzania się w głębiach fundamentalnych konfliktów, co wielowymiarowego wymijania samej binarności. Autonomia sztuki tak, lecz mnoga, wewnętrznie sprzeczna i wciąż na nowo wyważana. Pluralizm, lecz także mnogi, oparty na różnych kategoriach. Podmiotowość, lecz raczej samozwrotna niż instytucjonalna czy tożsamościowa. Na szczęście mamy więc jeszcze co dyskutować.