Wystawa Pracowni Alternatywnego Obrazowania
Galeria Spokojna
Ul. Spokojna 15, Warszawa
ASP w Warszawie
Wydział Sztuki Mediów
Otwarcie 26.08., godz. 19:00
Finisaż 09.09., godz. 19:00
Wystawa czynna od 27.08. do 09.09. 2017., w godz. 13:00-21:00
Pewnego razu szedłem do raju i wielu szło ze mną,
lecz gdy zbliżyłem się do ogrodu, zaczęli znikać,
a kiedy szedłem przed raj, było ich przy mnie ledwo kilkoro;
ale kiedy stanąłem przed drzewem życia i obejrzałem się, byłem prawie sam
/Martin Buber, Opowieści chasydów/
Światło wydobywające z nieba tekhelet – piękny, pulsujący błękit. Błękit nieba nad Izraelem, niczym nieba nad Ziemią Obiecaną, błękitnej Gwiazdy na fladze krainy Bliskiego Wschodu. Zabielony solą błękit Morza Martwego, na którego brzegach kamienistych ludy kończą swą pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Błękit miłości i wierności na portrecie Diny Hirszenberg, oraz na innych malowidłach jej męża Samuela Hirszenberga, jak na „Szkole Talmudystów” (kompozycja grupy mężczyzn przy stole natrętnie przywołuje w mych wspomnieniach „Powołanie świętego Mateusza” autorstwa Caravaggio, gdzie jednak błękitu nie da się doszukać). Przedwojenne miasteczka w malarskich wspomnieniach Marca Chagalla: błękitne nieba rozlewające się na płótnach, jasne, dobre i bezpieczne bajkowe miejsca, w których jak ptaki unoszą się zakochani…
Tekhelet to barwa Ludu Izraela, wielka tradycja starożytnego symbolu koloru arcykapłańskiego, o którym wiele razy wspomina Pięcioksiąg; czytamy w Księdze Wyjścia (Wj 39,1-7):
„Zrobili też szaty z drogocennej tkaniny do [pełnienia] służby w przybytku z fioletowej i czerwonej purpury oraz z karmazynu. Zrobili również szaty święte dla Aarona, jak to Pan nakazał uczynić Mojżeszowi. Wykonali efod ze złota, z fioletowej i czerwonej purpury, karmazynu oraz z kręconego bisioru. Wykuli przeto cienkie blaszki ze złota i pocięli je na nitki, aby je można wpleść we fioletową i czerwoną purpurę, w karmazyn oraz bisior, sposobem biegłego tkacza. Zrobili również dwa naramienniki spięte ze sobą, a spięte na obu [górnych] końcach. A przepaska efodu, która się na nim znajduje, była wykonana tak samo [z nici] ze złota, z fioletowej i czerwonej purpury, z karmazynu i z kręconego bisioru, jak to nakazał Pan Mojżeszowi. Obrobili też kamienie onyksowe, osadzone w złote oprawy, z wykutymi na nich, na wzór pieczęci, imionami synów Izraela. Umieścili je na obu naramiennikach efodu jako kamienie pamięci o synach Izraela, jak nakazał Pan Mojżeszowi”.
O tym samym kolorze mówi też Księga Liczb, w której czytamy (Lb 15, 37-41): „I mówił znowu Pan do Mojżesza: «Powiedz Izraelitom, niech sobie zrobią frędzle na krajach swoich szat, oni i ich potomstwo, i do każdej frędzli użyją sznurka z fioletowej purpury. Dla was będą te frędzle, a gdy na nie spojrzycie, przypomnicie sobie wszystkie przykazania Pana, aby je wypełnić - a nie pójdziecie za żądzami swego serca i oczu, przez które plamiliście się niewiernością - byście w ten sposób o wszystkich moich przykazaniach pamiętali, pełnili je i tak byli świętymi wobec swojego Boga. Jam jest Pan, Bóg wasz, który was wyprowadził z ziemi egipskiej, aby być waszym Bogiem. Jam jest Pan, wasz Bóg»”.
Fiolet nie jest tutaj pomyłką – kolor tekhelet pochodzący tradycyjnie z naturalnych barwników zwierzęcych posiada właściwą sobie rozpiętość barwową, która w zależności od nasycenia i produkcji daje kolor od jasnobłękitnego, poprzez fioletowy, aż po ciemnogranatowego. Historia Tory nie mówi wiele o tekhelecie, znawcy Talmudu uczą jednak, że kolor ten nadaje się do celów rytualnych i ma szczególne znaczenie symboliczne. Barwnik uzyskiwało się niegdyś ze ślimaka, a także w późniejszych czasach z indygo, co jednak – trzeba zaznaczyć – podważa użyteczność rytualną wykonanych tak przedmiotów. Sekret barwienia na tekhelet utracony został w VII wieku, kiedy Palestynę dotknął muzułmański najazd, a lokalni rzemieślnicy schronili się w granicach Bizancjum. Od tamtej pory przez bardzo wiele lat szal modlitewny wykonywany był, wbrew wymogom Tory, wyłącznie z białych nici. Dziś wiedzę o tekhelet odzyskujemy dzięki licznym badaniom archeologicznym na obszarze Palestyny. Także artyści coraz częściej powracają do symbolicznego wymiaru tego błękitno-fioletowego koloru, a prezentowane na wystawie Tekhelet – Światło prace stanowią artystyczno-filozoficzną próbę swobodnej refleksji nad tymi symbolami w tradycji i kulturze żydowskiej.
Wystawa zorganizowana została pod merytoryczną i artystyczną opieką prof. Włodzimierza Szymańskiego, którego uczniowie: Aleksandra Kabańska, Barbara Dziubasik, Joanna Jurga, Tamir Erlich, Mateusz Kowalczyk oraz Julia Karasiewicz przeprowadzą nas przez ścieżki sztuki światła. Artyści skupieni są wokół Pracowni Alternatywnego Obrazowania Warszawskiej ASP.
Otwartość na inspiracje artystyczne i filozoficzne, z jakąś twórcy podeszli do zagadnienia światła daje efekt swobodnej, ale angażującej dyskusji wokół symbolu tekhelet. W pracy Julii Karasiewicz widzimy kompozycję roślinną wykonaną z bluszczu, rośliny wiecznozielonej, dynamicznej, różnorodnej a jednocześnie ekspansywnej. Spod zielonych liści wydobywa się światło, którego źródło jest dla obserwatora niedostępne, skryte pod łodygami. Ta kompozycja skłania nas do zdefiniowania relacji, jakie kształtują się na styku przeciwstawnych sfer rzeczywistości: duchowości (symbolizowanej prze ukryte, nieruchome i przenikliwe światło) oraz materii (dynamicznej, zmiennej, podlegającej przemianom). Zmysłowość przesłania nam światło uniemożliwiając bezpośrednie oglądanie prawdy, z natury Wszechświata są one jednak na stałe ze sobą splecione. Owa niedostępność jest tu zasugerowana jako zasada świata, a nie ułomność poznawcza człowieka. Oplatający światło bluszcz pokazuje nam także, że nie tylko my – jako istoty ludzkie, myślące – lgniemy do prawdy, lecz że owe światło jest przyczyną i celem dla całej zmysłowej sfery świata i do niej odwracają się wszelkie stworzenia tak jak w przyrodzie bluszcz odwraca swoje liście do Słońca. Pomimo wyraźnego estetycznego i strukturalnego przeciwstawienia sobie sfery duchowej i zmysłowej, pracę przepełnia nastrój panteistyczny, raczej panteistyczny niż emanacyjny. W tym doświadczeniu ubóstwienia tak bliskiej światłu przyrody nie doszukuję się już inspiracji źródłową filozofią Platona, lecz raczej renesansowymi „florentyńskimi” i poetyckimi opisami świata, które w bardziej optymistyczny sposób ustosunkowują się do naszych możliwości poznawczych.
Neoplatonizm Akademii Florentyńskiej był swobodną filozoficzną narracją o tym, czego może nauczyłby nas Platon, gdyby chętniej spisywał swoje nauki. Owe swobodne oscylowanie wokół platońskich inspiracji koncentruje się także na odnowionym rozumieniu człowieka, który sam staje się mikrokosmosem w ogromnym Kosmosie Wszechrzeczy. To Marsilo Ficino i jego przyjaciele uczyli, że harmonia i budowa człowieka jest uporządkowaną mikroskalą całego świata, a prawa i działania, które mu towarzyszą mają odpowiedniki w procesach życiowych człowieka. Joanna Kobańska skupia się na tym symetrycznym porządku badając i czytając astrologiczne znaki na niebie i swoim ciele. Świecące symbole, litery i punkty na dłoni wykonane farbą fluorescencyjną odrysowywane są z nieba symbolicznie i graficznie przedstawionego na przeźroczystej ścianie pleksiglas. Autorka skupia się na linii życia, wodząc za nią w takt szeptanych słów-zaklęć, które jak uniwersalny język natury powalają zharmonizować duszę i ciało w takt pulsującego i żyjącego Wszechświata. Błękitne światło tekhelet, do którego odwołuje się fluorescencja, przypomina o wspólnym substancjalnym źródle wszelkich bytów, które ma naturę świetlistą i rozumową.
Źródło światła w aspekcie epistemicznym ujmuje pani Barbara Dziubasik. Jej instalacja cechująca się klasyczną, harmonijną i czystą formą inspirowana jest – jak mówi sama artystka – minimalistyczną estetyką japońską. W tej prostej formie multiplikuje się jednak potencjalności treści poprzez wieloznaczność symbolu okna i światła. Okno nie służy tu jednak do wyglądania przez nie ku nowej rzeczywistości (jak często działo się to w tradycyjnym malarskie europejskim), nie służy więc podróży ani to realnej (jak drzwi), ani wizualnej (dzięki oczom) – jest wyłącznie znakiem tego, że poza naszą własną rzeczywistością istnieje coś jeszcze. W tej strukturze okno nie zmienia jednak swojej funkcji i istoty, jest nadal medium a jego tak dosłowne przedstawienie zamyka naszą dalszą interpretację na dowolne treści. Okno pozostaje oknem. Skupienie się na medium, które w tej pracy samo jest źródłem światła powoduje dręczące i niepokojące myśli o tajemnicy tego, co za oknem się skrywa. Jednak rzeczywistość każe nam się poznawczo zatrzymać, ponieważ blokują nas granice naszego świata. Sama świadomość tego, że istniej okno, powołuje wniosek, lecz wyłącznie intuicyjny, nieweryfikowalny, że z samej istoty okna wnosić nam wolno, iż za nim coś jest. Innymi słowy mając tylko okno i odpowiadając na pytanie czym ono jest, wnioskujemy o dwojakiej naturze świata: tym co przed oknem i tym, co za oknem. To okno jest przedmiotem naszego poznania w sensie ściśle filozoficznym, ono ostatnie w strukturze świata jest naszym zmysłom dostępne – tu widzę większe ontologiczne i epistemologiczne podobieństwa do jaskini Platońskiej, ponieważ wykoncypowany zostaje przedmiot niepoznawalny, najwyższy (niczym Hen), i stało się to na drodze analizy pojęć. Do samych pojęć zaś docieraliśmy po mrocznej i zawiłej ścieżce cieni – autorka pisze tu o „pochwale cienia”, ja pragnę ten cień odrzucić, zwalczyć go – i być może w tym tkwi cywilizacyjna różnica między europejskimi odkrywcami i zdobywcami, a japońskimi kontemplatorami: ja nie kontempluję sznurków, dla mnie są one przeszkodą, chętnie więc pomijam kontekst japoński w interpretacji tej pracy.
Słusznie zwraca uwagę kolejna artystka Joanna Jurga na fakt, że symboliczny kontekst tekhelet wynika z estetycznej bliskości nieba i wody. Ich błękit, szczególnie w Izraelu, jest czymś uderzającym i inspirującym. To elementy o odmiennej naturze, substancje obejmujące i otaczające, przenikające twardą i stabilną materię świata. Uważam, że w zestawieniu wody i nieba wyraża się dialog między duszą człowieka (pierwiastkiem niższym) czyli wodą, a powietrzem – pierwiastkiem zupełnie eterycznym i lekkim. Nie ma tu raczej mowy o cielesności człowieka, jak sugeruje artystka, horyzont między oceanem a niebem jest punktem styku między dwoma pierwiastkami duchowymi, które w dodatku dosłownie korespondują ze sobą – poprzez unoszącą się parę wodną w ciepłym Słońcu Morza Śródziemnego i spadający deszcz, będący jakby bożą łaskawością dla kamiennej i suchej Palestyny. Na tym polega też bliskość duszy ludzkiej do Boga, gdy Bóg mówił, że tworzy nas na swe podobieństwo – nasza natura jest podobna. Czy jednak mamy w swojej duszy cząstkę magicznej boskiej substancji – nad tym pochylali się teolodzy i znawcy Talmudu od setek lat. Metafora parującej ku niebu wody, jej uniesionych ku górze elementów odrywających się lekko od ciążącej masy morskich wód, daje nadzieję, że choć jest nas ogromna ilość, to nasz powrót do Boga jest procesem naturalnym, swobodnym, a przez to radosnym.
Na wystawie zdecydowanie odróżnia się formą i językiem tryptyk video autorstwa Tamira Erlicha. W sposób dyskusyjny łączy on ze sobą problematykę i symbolikę Holokaustu ze sferą kultury masowej i popularnej, to zapętlająca się reinterpretacja. Przy czym określenia „dyskusyjnie” nie należy rozumieć tu pejoratywnie – te filmy zaskoczą polskiego odbiorcę przyzwyczajonego do ostrożnego i zachowawczego tonu wypowiedzi odnośnie Shoah – Erlich przełamuje to podejście. W jego pracy tradycyjne żydowskie symbole niemal przemocą przenoszone są w obszar kultury masowej, nie dochodzi jednak przy tym do ich degradacji. Trudno jednoznacznie opisać ten zabieg, to specyficzny język autora – dyskusja nad Holokaustem toczy się w tle tego, co tu i teraz. Erlich poszukuje śladów przeszłości wśród macew na starym cmentarzu, nie dając nam jednak ani na chwilę powrócić obrazami do przeszłości. W jego sztuce treść jest przeszłością, lecz forma ani na moment nie przestaje być nowoczesna.
Główny artystyczny głos w wystawie zabiera Włodzimierz Szymański, którego prace klasycznie i jasno odnoszą się do żydowskiej, polskiej tradycji. Można powiedzieć, że język, którym młodzi artyści poszukują treści symboliczny w swoich pracach, jest dla Szymańskiego językiem ojczystym. Jasne i wyraziste literacko treści dają możliwości swobodnego i intuicyjnego delektowania się estetycznymi walorami prac; brak tu też niepotrzebnych zagadek i tajemnic, które twórca stawiałby przed nami. Wydaje się, że artysta wie, że Tajemnica nie jest w tym procesie twórczym niejako po jego stronie, lecz tkwi w strukturze świata i my wszyscy jesteśmy jej świadomi, jakoś ją przeczuwamy. Jej istnienie nie jest więc quizem na wernisażu, nie jest zabawą artysty z odbiorcą. On jednak ułatwia nam asymilację i zagnieżdżenie w obszarze ducha, wskazuje domostwo, pozwala wśród symboli poczuć się swojsko, jak u siebie. Uświadamia ich doniosłość, ale pokazuje je jako własne, nieobce, te do których czytania powołani jesteśmy my i które współtworzą naszą własną tożsamość. To co jest tajemnicą, nie zostanie odkryte, lecz zaistnieje w naszej świadomości, zostanie zasiane jak zborze inicjując nowe życie. Prace Szymańskiego zataczają krąg artystycznych interpretacji tekhelet. Na początku w Starym Testamencie był to kolor fioletowy szat arcykapłańskich, następnie błękit morza i światło, między którymi artyści szukali harmonii i treści symbolicznych, tu w końcu tekhelet przeobrażony zostaje w granatową barwę nocnego nieba, na tle której czasem odbywa się Kidesz-lewone…
dr. Paulina Tendera (Uniwersytet Jagielloński)